poniedziałek, 18 grudnia 2017

Smak wakacji

    W sierpniu do naszego grona dołączył Tomasz, który również przyjechał na urlop. Pierwszy weekend zaplanowaliśmy na wspólne wędkowanie. Zasiadkę spędziliśmy na łowisku Dzika woda. Na miejscu zameldowaliśmy się w niedziele przed południem i chcieliśmy zostać do poniedziałku. Rozpoczęliśmy od sondowania i wywiezienia zestawów, co poszło nam bardzo sprawnie, ponieważ znamy to łowisko. Resztę tego słonecznego dnia spędziliśmy grillując i popijając piwo.
    Wieczorem pierwsze branie zaliczył Tomasz. Udało mu się przechytrzyć pięknego karpia o wadze jedenastu kilogramów. To był iście wymarzony początek urlopu dla niego.




W nocy tym razem odezwała się jedna z moich wędek. Zdobyczą okazał się dorodny jesiotr.




Tuż po moim braniu, Tomasz zaliczył odjazd z tego samego miejsca co poprzednio. Był to kolejny, piękny około dziesięciokilogramowy karp.




Wynikiem trzech pięknych i walecznych ryb zakończyliśmy pierwszą, wspólną wakacyjną zasiadkę. Zaczęliśmy już wtedy planować kolejny wyjazd. Nad nasze ulubione łowisko Dębowa, gdzie zakładaliśmy spędzić minimum tydzień... 


sobota, 16 grudnia 2017

Wakacje 2017 cd.

     Łowisko w sąsiedniej miejscowości w tym okresie odwiedziłem jeszcze dwa razy. Na przedostatni wyjazd wybrałem się razem z kuzynem Dawidem. Spędziliśmy tam szybką nockę, odnotowując dwa brania. Pierwszy odjazd nastąpił w środku nocy ze środka stawu. Ryba zakopała się w roślinach i musiałem po nią wypłynąć. Kiedy walka trwała w najlepsze,, odezwał się drugi kij... Dawid zajął się wędką, lecz po chwili przypon strzałowy został przetarty na podwodnej zawadzie. Mnie udało się wygrać walkę z rybą i gęstą roślinnością. Rano zważyliśmy zdobycz i zrobiliśmy zdjęcia. Karp ważył 9.6 kilograma.




    Ostatni wyjazd wędkowałem samotnie. Udało mi się przechytrzyć tylko jedną rybę, która miała około pięciu kilogramów. Łącznie byłem tam cztery razy i nigdy nie wróciłem o kiju. Cieszy mnie to, że w bardzo bliskiej odległości od domu mam ciekawą wodę, która obdarowała mnie kilkoma, pięknymi rybami. Nieuniknionym stał się fakt, że przeprowadzę tam zorganizowany szturm przyszłej wiosny.

niedziela, 10 grudnia 2017

Kolejne wakacyjne zasiadki

       Moje kolejne wyprawy wędkarskie w okresie letnim, opierały się głównie na szybkich nockach. Nowo odkryta woda bardzo mnie zaciekawiła i właśnie tam spędziłem kilka sesji.




      Drugi wyjazd spędziłem w towarzystwie mojego kuzyna Dawida. Na łowisko dojechaliśmy późnym popołudniem. Niestety stanowisko, w którym łowiłem ostatnim razem było już zajęte. Wybraliśmy więc inny brzeg z dostępem do tych miejscówek, gdzie miałem brania. Dosyć sprawnie poszło mi odnalezienie szczęśliwych punktów na wodzie. Postanowiłem zastosować taktykę, która sprawdziła mi się za pierwszym razem. Udało mi się przed zmrokiem wywieść wszystkie zestawy i przygotować obóz. Wieczorem rozpaliliśmy grilla i spędziliśmy miło czas, popijając chłodne piwko.
     W środku nocy obudził nas sygnalizator. Branie nastąpiło ze środka stawu. Udało się wyholować rybę i był to niedużych rozmiarów karp, na moje oko ważący około cztery kilogramy. Włożyliśmy go do worka by o świcie zrobić kilka ładnych zdjęć. Tuż przed szóstą rano kolejne branie stawia nas na nogi. Miejscem odjazdu był zestaw położony pod drzewem, tam skąd wziął piękny karp koi.
Ten hol był już zupełnie inny. Czułem, że mam do czynienia ze znacznie większym przeciwnikiem. Pod brzegiem ukazał nam się pokaźnych rozmiarów karp, który dał popis swojej siły! Po kilku odjazdach Dawid podebrał rybę - jest nasza !!! Położyliśmy ją na matę i na pierwszy rzut oka  zapachniało mi nowym rekordem życiowym. Waga potwierdziła moje przypuszczenia i wskazała wartość 14.700 !!! Wspaniały wynik :)









 Pierwszy karp z nocy był o wiele mniejszy, ale również cieszył.




     Tuż po sesji zdjęciowej zakończyliśmy zasiadkę, która okazała się miłą niespodzianką. Ciekawe jakie jeszcze skarby kryje w sobie ta woda... 

wtorek, 28 listopada 2017

Rozpoczęcie wakacji 2017

     Jako cel pierwszych zasiadek tego urlopu wybrałem małe, kameralne, prywatne łowisko w sąsiedniej miejscowości. Jest to około dwuhektarowa, bardzo stara żwirownia. Właściciel zarybia ją co jakiś czas karpiem, a polityka tego łowiska opiera się na zasadzie złów i zjedz...


    Wspólnie z Kasią zaplanowaliśmy wyjazd od niedzielnego przedpołudnia do poniedziałkowego poranka. Kiedy dotarliśmy już na miejsce, naszym pierwszym ruchem była obserwacja wody. Już w pierwszej chwili dostrzegliśmy ławice karpi, które kręciły się wokół kępy roślin. Wiedziałem wtedy, gdzie prawdopodobnie położę jeden ze swoich zestawów. W pierwszej kolejności zająłem się sondowaniem dna i rozłożeniem wędek. Staw był mocno zarośnięty, a na dnie występował gruby osad miękkiego mułu. Na środku zbiornika udało mi się znaleźć twardą górkę z dwumetrową głębokością. Kolejny zestaw ulokowałem pod sąsiednim brzegiem. Wystukałem tam twardy blacik o niewielkich rozmiarach, idealny pod punktowe nęcenie. Trzeci zestaw postawiłem w miejscu, gdzie widzieliśmy ławicę ryb.Tego dnia byłem jedynym wędkującym i mogłem pozwolić sobie na obłowienie niemal całego zbiornika. Podzieliłem go na trzy części, by w każdej z nich leżał zestaw.
     Przynęty których użyłem to kulki i kukurydza. Po lewej stronie pod brzegiem leżał zestaw z kulką bananową, na środku z kulką o aromacie kryla, natomiast po prawej - trzy ziarna kukurydzy. Nie przesadzałem z nęceniem. Na każdą miejscówkę wsypałem dosłownie dwie garści mieszanki pokruszonych kulek i pelletu.
     Pogoda nam dopisała, było słonecznie i ciepło, jednak cały dzień przesiedzieliśmy bez brania. Naszą uwagę przykuwały wygrzewające się w słońcu karpie i amury. Było ich na prawdę sporo! Wśród nich pływał biały karp koi, jego kolor był tak nietypowy, że nie sposób było go nie zauważyć...
     Późnym wieczorem położyliśmy się spać. Około drugiej w nocy doczekaliśmy się pierwszego brania. Mocny odjazd z lewej wędki wyrwał nas ze snu. Hol nie należał do spektakularnych, więc nie liczyłem na dużą rybę. Kiedy pod brzegiem zobaczyłem po raz pierwszy zdobycz, nie mogłem uwierzyć własnym oczom! Był to ten karp koi, którego obserwowaliśmy za dnia. Ryba wyglądała na około sześć kilogramów, a jej białe łuski i wielki pomarańczowy łeb wprawiał nas w osłupienie. Włożyłem ją do worka, by móc zrobić sobie ładne zdjęcia za dnia z tak nietypowym okazem.




     Nad ranem kiedy już świtało, miałem kolejne branie. Tym razem ze środka stawu. Ryba podobnych rozmiarów o pięknym układzie łusek.


Po wypuszczeniu karpia wywiozłem zestaw ponownie i po dwóch godzinach miałem kolejne branie z tego samego miejsca. Ryba niestety zaparkowała w roślinach tuż przy brzegu i spieła się.
     Przed południem byliśmy już spakowani i zakończyliśmy sesję. Zasiadka okazała się wielką niespodzianką. Byłem pod wielkim wrażeniem wypracowanych efektów...


poniedziałek, 19 czerwca 2017

Dziki staw-pożegnanie

     Cztery tygodnie trwało już nęcenie miejscówek na moim ulubionym stawie. Od ostatniego sukcesu na tej wodzie spędziłem tam około siedem nocy bez brania. Pogoda tej wiosny strasznie szaleje i przekłada się to na słabe wyniki. Podczas czterotygodniowego urlopu nie padało być może 5 dni. 
     Kiedy kilka dni wstecz po zakończonym wędkowaniu pływałem po stawie i donęcałem miejscówki coś mnie natchnęło, by zaglądnąć pod taflę wody na środku stawu. Parę razy wcześniej widziałem tam kilka spławów dużych ryb. Zatrzymałem się przy kępie roślin sięgających do powierzchni i użyłem podwodnej lornetki. Okazało się że napłynąłem na przeorany dosłownie plac. Miejsce było wyczyszczone z roślin i miało trzy metry głębokości z lekkim spadkiem. Dostrzegłem też kilka tuneli, które wychodziły z gąszczu roślin i łączyły się w tym miejscu. Prawdopodobnie było to naturalne żerowisko karpi. Bez wahania podjąłem decyzje o zmianie położenia jednej z wędek. Już tego dnia zanęciłem to miejsce i postanowiłem dla odmiany użyć do tego celu orzechów tygrysich.
    Ostatnia zasiadka przypadła na noc z soboty na niedzielę. Na łowisku zjawiłem się wieczorem, parę godzin przed zachodem słońca. Zacząłem od uzbrojenia wędek i wywiezienia ich w nęcone miejsca. Postanowiłem zmienić taktykę nęcenia i zamiast wrzucenia paru kulek na zestaw, użyłem sporej ilości gotowanej konopi, kukurydzy konserwowej i pelletu. Kiedy już usiadłem spokojnie w fotelu był późny wieczór i robiło się ciemno. Docierało do mnie, że to tak naprawdę ostatnie godziny łowienia przed dwumiesięczną przerwą. Pokładałem wielkie nadzieje na branie z nowego miejsca znalezionego na środku stawu. Tam jako przynętę użyłem dwóch orzechów tygrysich.
    Zrobiło się późno, więc położyłem się do łóżka. Nad ranem około czwartej obudziły mnie pojedyncze dźwięki centralki. Wyszedłem z namiotu, a wędki od czasu do czasu drgały jak gdyby coś trącało w żyłkę. Wróciłem do łóżka, lecz nie mogłem już zasnąć. Minęła godzina piąta i nagle rozległ się ten długo wyczekiwany dżwięk sygnalizatora i hamulca kołowrotka. Szybko wskoczyłem w buty i w mgnieniu oka byłem przy wędce. Branie nastąpiło z tego samego miejsca co ostatnim razem. Czułem toporne ruchy na wędce, wiedziałem że może być dobrze... Ryba wyszła z kapelonów i mogłem ją swobodnie holować. Zdobycz mocno walczyła w toni i ciężko było prowadzić ją przy powierzchni, próbowała wkopać się w podwodne rośliny. Przy brzegu dopiero zobaczyłem, że to karp. Udało mu się dopiąć swego i wejść parę razy w kępy roślin. Całe szczęście nie miałem problemu, żeby go stamtąd wyciągnąć. W końcu poddał się i mogłem go podebrać. Miał przepiękne kolory i spory brzuszek. Kiedy przenosiłem go na matę wiedziałem już, że to z pewnością rekord tej wody i wydawał się jakoś dziwnie znajomy... 





Haczyk był tak mocno wpięty w dolną wargę, że nie dałem rady uwolnić go ręcznie i  musiałem użyć szczypców.




A oto szczęśliwy zestaw z pojedynczą kulką, nawet i z tą na którą było branie :)




Włożyłem karpia do worka i postanowiłem przetrzymać parę godzin. Ustawienie aparatu zajęłoby mi sporo czasu, a nie chciałem żeby ryba długo przebywała na brzegu. Wolałem wszystko spokojnie i dokładnie przygotować. Miałem trochę czasu i przeanalizowałem zdjęcia z poprzedniego roku i okazało się, że to ten sam karp, którego złowiłem wspólnie z Kasią. W tedy liczył sobie 10.5 kilograma. 
    Złożyłem wędki i namiot, a ważenie oraz sesję zdjęciową zostawiłem na koniec. Ważyłem rybę parę razy, bo nie mogłem w to uwierzyć, a waga jak zaczarowana za każdym razem wskazywała 14.2 kilograma!  Był śliczny...




    Swoim nowym rekordem życiowym zakończyłem wiosenną przygodę na tym łowisku. Tak wielka różnica w wadze karpia pochodzi prawdopodobnie z tego, że jest to samica, a teoretycznie za parę tygodni miało rozpocząć się tarło. Wspaniale było znów spotkać się z tą samą rybą! Kto wie może jeszcze w przyszłości będzie nam dane powalczyć po raz kolejny...

niedziela, 4 czerwca 2017

Extra carp

    Ubiegłego roku w okolicy mojego rodzinnego miasta otwarte zostało nowe łowisko karpiowe. Łowisko jest największym tego typu zbiornikiem, mierzy około 14 hektarów, a jego głębokość sięga do 14 metrów.
   Postanowiłem spędzić tam jedną noc i zarezerwowałem stanowisko numer jeden. Lubię łowić na spadkach od brzegu i tam też planowałem umieścić jeden z zestawów. Na łowisku zjawiłem się wczesnym popołudniem, była piękna słoneczna pogoda. Czynnością od której zacząłem to sondowanie. Pierwsze miejsce które zaznaczyłem, to łagodny spadek od brzegu w odległości około 80 metrów od stanowiska. Później musiałem się nieco natrudzić żeby znaleźć coś ciekawego w dziesięciometrowej głębinie. W końcu udało mi się napłynąć na wypłycenie. Był to blat o głębokości sześciu i pół metra, oddalonej o jakieś 150 metrów. Postawiłem tam marker i szukałem jeszcze jednej pozycji do położenia zestawu. Ostatnią miejscówkę wybrałem na głębszej wodzie. Znajdowała się na głębokości ośmiu metrów z delikatnymi spadkami do ponad dziesięciu.
    Przygotowałem stojak i uzbroiłem wędki: dwie w pojedyncze kulki o aromacie kryla i jedną w kulkę bananową. Podpiąłem do nich woreczki PVA z kruszonymi kulkami i pelletem. Nie nęciłem dużymi porcjami, na każdą z miejscówek dorzuciłem jeszcze garść pelletu i parę kulek.
   Wywiozłem wędki, rozłożyłem namiot i mogłem już tylko czekać na branie.



    Wieczór nie przyniósł żadnego brania pomimo, że ryby regularnie pokazywały się na wodzie, ciągle spławiając się. Zasnąłem pełen nadziei na nocny odjazd. Po północy obudził mnie sygnalizator. Wybiegłem i zobaczyłem delikatne branie na jednej z wędek. Podczas holu wiedziałem już z czym mam do czynienia, był to leszcz. Po całym zamieszaniu wywiozłem ponownie zestaw i wróciłem do łóżka.
    Do rana nic już nie wyrwało mnie ze snu. Wstałem, zaparzyłem kawę i zrobiłem śniadanie. O dziewiątej rozległ się alarm, branie było spod brzegu. Ryba była bardzo waleczna, ale wylądowała w podbieraku. Karp ważył siedem kilogramów i był miłą niespodzianką.


Po sesji zwróciłem rybie wolność i wywiozłem ponownie zestaw. 
Minęła niespełna godzina i kolejna rolada na tej samej wędce. Kolejny karp o kilogram lżejszy od poprzedniego. Naprawdę muszę przyznać że ryby są tutaj bardzo waleczne...


    Dałem sobie jeszcze jedną szanse i położyłem zestaw ponownie. Kiedy już zacząłem się pakować, zaliczyłem jeszcze jedno branie. Tym razem był to pięciokilogramowy bączek.


    Takim wynikiem zakończyłem wędkowanie. Wszystkie brania były na pojedynczą kulkę krylową z miejsca tuż obok drogi, którą poruszały się ciężarówki ze żwirem. Widać ryby przyzwyczaiły się już do hałasu i nie wpływa to na ich żerowanie.

poniedziałek, 22 maja 2017

Majówka nad dzikim stawem

     Podczas tego urlopu postanowiłem solidnie przygotować moje ulubione łowisko. Już pierwszego dnia pobytu w Polsce zjawiłem się nad stawem i zanęciłem wytypowane miejscówki. Starałem się regularnie karmić ryby kulkami i pelletem, średnio co dwa dni. Używałem łódki zdalnie sterowanej, co przyspieszyło nęcenie trzech różnych miejsc.


    Tego roku zmieniłem aromat kulek  na bananowy. Nie chciałem już trzeci sezon łowić na ten sam zapach. Na pierwszą zasiadkę wyruszyłem wspólnie z Kasią. Na łowisku byliśmy we wtorek popołudniu i mieliśmy zostać do czwartku. Rozłożyliśmy wspólnie biwak i wywieźliśmy wędki. Na każdy zestaw założyłem kulkę bananową, podpiętą połową pop-upa. Łowisko silnie zarasta i coraz ciężej o czysty kawałek dna. Do położenia zestawów używam aqua scope, który pozwala mi dostrzec czy przypadkiem haczyk nie zaczepił się o roślinność przy spuszczaniu go do dna. Świetny wynalazek, ale oczywiście przy mętnej wodzie nie będzie przydatny. U mnie sprawdza się rewelacyjnie widoczność do czterech metrów.


    Wieczorem przyjechali do nas Dawid z Magdą, rozpaliliśmy grilla i miło spędziliśmy wspólnie czas przy rozmowie. Gdy nastała już noc, goście wyjechali, a ja z Kasia położyliśmy się do łóżek. 
    Tuż przed piątą rano obudziło nas branie. Do namiotu dobiegał dźwięk hamulca kołowrotka i zerwałem się na równe nogi. Ryba bez przerwy wybierała plecionkę! Złapałem za kij i patrzyłem czy przepłynęła pas rosnących lilii wodnych. Udało się, ryba wyszła na otwartą wodę i byłem pewny, że mogę holować ją z brzegu. Wysoka skarpa, z której wędkuję, pozwoliła mi prowadzić rybę przy powierzchni tuż nad roślinnym dywanem. Przy brzegu karp oddał kilka silnych zrywów, ale Kasia pewnym ruchem podebrała grubaska. Zdobycz prezentowała się imponująco i wyglądała na ponad dziesięć kilogramów. Włożyłem rybę do worka i wywiozłem zestaw w szczęśliwe miejsce.
   Emocje tak mocno mnie rozbudziły, że postanowiłem nie kłaść się do łóżka. Zaparzyłem kawę i obserwowałem wodę. Przed południem przyszedł czas na ważenie i zdjęcia. Rozsunąłem worek i już wiedziałem czym zajadał się karp. Całe jego ciało było oklejone łupinami konopi z kulek proteinowych.


Waga wskazała 11.8 kilograma! Był to jak dotąd największy misiek złowiony na tej wodzie! Zobaczcie sami, był piękny...




    Reszta dnia minęła nam beztrosko, było pochmurnie, ale ciepło około 15 stopni. Przed wieczorem zmieniłem przynęty. Użyłem podwodnej lornetki by sprawdzić czy zanęta z poprzedniego dnia znikła. Wszystko było wyczyszczone, nie było żadnego śladu kulek na dnie. Dlatego też wsypałem trochę towaru na każdy zestaw.
    Ostatnia noc nie przyniosła specjalnych efektów. Nad ranem wyholowałem dorodnego, dwukilogramowego leszcza z tego samego miejsca, gdzie wziął karp poprzedniej nocy.


    Przed południem spakowaliśmy sprzęt i zakończyliśmy wędkowanie. Moje oczekiwania się spełniły i zmiana taktyki przyniosła zamierzony efekt. Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze przechytrzyć któregoś mieszkańca tego stawu.

sobota, 20 maja 2017

Wiosna na Dębowej 2017

    Tak jak w kwietniu ubiegłego roku, również i tej wiosny wyruszyliśmy szukać mocnych wrażeń na zbiorniku Dębowa. Wyjazdy nad tą urokliwą wodę stają się corocznym rytuałem w naszym wędkarskim kalendarzu. Termin zasiadki zaplanowaliśmy na 19-23 kwietnia. W dzień przed planowym wyjazdem zrolowaliśmy dwa rodzaje kulek: opartą na mączkach zwierzęcych kompozycję o zapachu kryla


oraz słodką o aromacie banana



Tego dnia spakowaliśmy również wszystkie graty na przyczepę, by nazajutrz wczesnym rankiem wspólnie z Kasią i Tomaszem wyruszyć w drogę. 
    Wyjechaliśmy o 6 rano, by zjawić się w Kędzierzynie przed południem. Pogoda nie rozpieszczała, temperatura wynosiła 2 stopnie i sypał śnieg. Iście zimowa sceneria...

 
                       

    Na miejscu byliśmy przed 10. Zrobiliśmy zakupy spożywcze, wykupiliśmy licencje i wybraliśmy miejsce do wędkowania. Udało nam się zająć dokładnie to samo stanowisko, co ubiegłej wiosny.


Rozkładanie biwaku rozpoczęliśmy od schronienia, ponieważ padał deszcz na przemian ze śniegiem. Zabraliśmy ze sobą brolkę i to właśnie ona służyła nam jako dzienne schronienie...


Kolejnym krokiem było oczywiście typowanie miejscówek. Ja zaznaczyłem sobie półkę przy wyspie oddaloną jakieś 200 metrów od brzegu. Drugie miejsce, które wybrałem znajdowało się jakieś 80 metrów od brzegu na głębokości 4 metrów. Tomasz jeden ze swoich zestawów postanowił ulokować dokładnie tam, gdzie w ubiegłym roku doczekał się 25 kilogramowego "konia", czyli w osłoniętej od wiatru zatoczce. Drugie miejsce wybrał na spadku wypłycenia, które ciągnie się od wyspy w naszym kierunku.
Każdy z nas użył dwóch różnych przynęt i uzbroił swoje kije w pojedyncze kulki: bananową i krylową.
Do każdego zestawu została dopięta siateczka PVA z pokruszonymi kulkami i pelletem. Dodatkowo miejsce połowu zostało delikatnie obsypane pelletem i kilkoma kulkami.
Zestawy w wodzie, pozostało czekać na pierwszy odjazd tego roku...
    Pierwszy dzień minął bardzo szybko, tak jak to zwykle bywa przy rozkładaniu całego sprzętu. Noc przespaliśmy bez pobudki. Pogoda wciąż była dla nas sroga, temperatura nie przekraczała 5 stopni za dnia i w dodatku wiał zimny, przeszywający wiatr. Popołudniu przewieźliśmy zestawy i czekaliśmy dalej. Drugiej nocy to ja jako pierwszy doczekałem się brania, mocny odjazd z pod wyspy postawił nas wszystkich na nogi. Po holu ryby z 200 metrów i ostrej walce przy brzegu, ryba ląduje w podbieraku. Zapowiada się ciekawie, ryba na oko wygląda na ponad 10 kilogramów. Włóżyliśmy ją do worka i ponownie wywiozłem zestaw. Rano przyszedł czas na ważenie i sesję zdjęciową zdobyczy, która liczyła 11.8 kilograma...


Od początku tego dnia niebo było bezchmurne, zrobiło się cieplej i przyjemniej. 
Wreszcie mogliśmy zdjąć kurtki i ogrzać się w promieniach słońca.              
Podczas naszej przedostatniej nocy o 23.30 odezwała się wędka Tomasza. Wybiegłem z namiotu i złapałem za podbierak, podczas gdy Tomasz miał już wędkę w rękach i holował rybę. 


Niestety jakieś 20 metrów od brzegu ryba spina się, no cóż szkoda, czasem trzeba przełknąć smak porażki. Zmieniliśmy kulkę i ponowne wywieźliśmy zestaw w to samo miejsce. Po całej akcji położyliśmy się z powrotem do łóżek. O godzinie 4 nad ranem sygnalizator pod tą samą wędką Tomasza znów zagrał. Okazało się że to malutki kilogramowy karpik...                                                                                                                                                                    

    Sobota była naszym ostatnim pełnym dniem zasiadki. Mieliśmy wizytę strażników z SSR, którzy przekazali nam, że wędkarze łowią karpie na głębokiej wodzie na około pięciu metrach. Postanowiłem więc jeden ze swoich zestawów przewieźć na głębszą wodę. Znalazłem ciekawe miejsce około 30 metrów od brzegu. Było to lekkie wzniesienie, które łagodnie przechodziło z 5 na 6 metrów. Tomasz jedną ze swoich wędek również przewiózł na większą głębokość. Nastała noc, więc położyliśmy się spać pełni nadziei na nocne branie. Niestety noc nie przyniosła żadnych efektów. Wcześnie rano zaczęliśmy się pakować i około 12 byliśmy już na parkingu z zapiętą przyczepą.
    Warunki atmosferyczne dały nam mocno popalić, nie spodziewaliśmy się aż takiego spadku temperatur i śniegu w końcówce kwietnia. Było naprawdę ekstremalnie. Ryby również przestały żerować, ale my cieszymy się, że udało się złowić te dwa karpie...



niedziela, 5 marca 2017

Rybnik 2016

     W pewien długi jesienny wieczór, czytając relację z zasiadek znad Rybnickiego morza, zapragnąłem również spróbować swoich sił w zimowym karpiowaniu. Tomasza nie musiałem specjalnie namawiać, zgodził się bez chwili namysłu. Pozostało zarezerwowanie domku i zamówienie łódki zdalnie sterowanej ze zwiększonym  zasięgiem. Po kilku dniach udało się dograć wszystkie szczegóły wyjazdu. Termin przypadł na 28-30 grudnia - Jedziemy!
     Do pokonania mieliśmy 220 kilometrów z przystankiem w Katowicach, po to by odebrać zamówioną łódkę zanętową. W trasę wyruszyliśmy o 8:00 z Kasią,Tomaszem, bratem Kasi Dawidem i jego dziewczyną Olą.
     Przed południem byliśmy na miejscu, wykupiliśmy licencje i odnaleźliśmy wynajęty domek. Widok na zbiornik nie napawał optymizmem. Mocno wiało, a woda w zalewie była wzburzona niczym na morzu. Obraz jeziora robił na nas wrażenie. Czuliśmy potęgę, którą w sobie kryje.


                                  


 Rozłożyliśmy sprzęt i zwodowaliśmy ponton, wiedzieliśmy że łatwo  nie będzie...


                                 


Próba sondowania legła w gruzach, fale były zbyt mocne i dosłownie porywały mnie ze sobą.
Wieczorem sytuacja trochę się poprawiła i udało się wywieźć zestawy - po prostu przed siebie, na około 400 metrów od brzegu. Zmarznięci wróciliśmy do domku by się ogrzać. Mieliśmy nadzieję że następnego dnia będzie spokojniej i postawimy markery. Podłączyliśmy akumulator do ładowania i tu nagle niespodzianka, prostownik spalił się na naszych oczach... Postanowiliśmy odpuścić sondowanie i zostawić prąd w baterii na wypadek zagubienia się łódki.
     Kolejny dzień przyniósł ładniejszą pogodę z ustającym wiatrem. Chcieliśmy  przewieźć wędki i tu pojawiły się kolejne problemy, ponieważ zestawy były poplątane w zerwanych żyłkach. Popłynęliśmy więc po plecionce do miejsca zaczepu i wyplątaliśmy się.



                                              


    Ostatniej nocy około 22:00 miałem delikatne branie na jednej z wędek. Rozpocząłem hol, przez cały czas czułem lekki opór. Pod brzegiem w świetle latarek ukazał się dorodny leszcz. Tej nocy temperatura powietrza spadła do -8 stopni, co wywołało gęstą mgłę i nie byłem w stanie ponownie wywieźć tego zestawu.


                                   


      Po północy ze snu wyrwało mnie kolejne branie na mojej drugiej wędce. Po krótkim holu okazało się że winowajcą zamieszania jest dryfująca z prądem wody zerwana plecionka . Od tego momentu nie miałem żadnej wędki w wodzie, w grze został tylko Tomasz. Do końca tej nocy nic się już nie wydarzyło. 
     Zasiadkę zakończyliśmy wczesnym rankiem. Warunki pogodowe dały nam mocno popalić. Pierwszy kontakt z wodą zaliczony i na przyszłość wiemy już z czym możemy się tam spotkać. Planując wyjazd nie oczekiwaliśmy wiele. Nastawiliśmy się bardziej na rozpoznanie terenu, lecz każdy z nas po cichu liczył, że coś się trafi. Na pewno jest to ciekawa alternatywa zimą, kiedy lód skuwa większość łowisk. Z pewnością kiedyś jeszcze tam wrócimy!


niedziela, 26 lutego 2017

Wakacje 2016

     Nasz urlop rozpoczął się jak co roku w sierpniu. Pierwszym przystankiem naszych wakacyjnych przygód był dziki staw, na którym miałem świetne efekty wiosną. Na dwudniową zasiadkę pojechałem razem z Tomaszem. Nie nastawialiśmy się na super wyniki, ponieważ z doświadczenia wiemy, że bez wcześniejszego nęcenia miejscówek na tej wodzie bardzo ciężko o branie... Tak się właśnie stało i z pierwszej zasiadki wróciliśmy o kiju.
    Kolejny wyjazd był tym, na który czekaliśmy z największą niecierpliwością: nasz upragniony i wymarzony, tygodniowy wyjazd na Dębową. W przed dzień wyjazdu zrolowaliśmy sporą ilość kulek z Tomaszem i Kasią. Na łowisku zjawiliśmy się około południa, jednak nie udało nam się zająć planowanego wcześniej stanowiska. Wszystkie miejsca do wędkowania z większym terenem pod biwak były już zajęte. W końcu udało nam się coś znaleźć w drugiej części zbiornika nieopodal miejsca, gdzie łowiliśmy w ubiegłym roku. Potrzebowaliśmy dużej przestrzeni na obóz, ponieważ chcieli dojechać do nas znajomi. Rozłożyliśmy biwak i wysondowaliśmy miejsca do postawienia zestawów.


                                 


Jedną wędkę wywiozłem na kulki, drugą zaś na kukurydzę. Tomasz próbował swoich sil na orzechy tygrysie i kulki proteinowe. Przez kilka dni zupełnie nic się nie działo! Słyszeliśmy tylko od innych wędkarzy, że ryby są w innej części zbiornika i biorą...
Wiatr od samego początku spychał wodę od nas właśnie tam, gdzie były brania. W prognozie pogody zapowiadano, że od następnego dnia wiatr zmieni kierunek w nasza stronę. Liczyliśmy, że ryby również podejdą. Nasze nadzieje nie spełniły się i nie doczekaliśmy się brania...  
     Na weekend dojechali do nas Dawid z Magdą i kolega Kasi. Tygodniowa zasiadka skończyła się bez odjazdu. Dostaliśmy solidną lekcję pokory od Dębowej. Po sukcesach z dwóch poprzednich wyjazdów nad tą wodę, tym razem trzeba było odjechać ze spuszczoną głową...
     Urlop zbliżał się ku końcowi, natomiast my postanowiliśmy się nie poddawać i razem z Tomaszem wróciliśmy na dębową na 3 dni. Wybraliśmy miejsce totalnie z drugiej strony gdzie ryby miały spokój od pływających rowerków wodnych i pontonów. Z pomocą map satelitarnych szybko znaleźliśmy ciekawe miejsca w wodzie i postawiliśmy tam markery. Jako przynęt używaliśmy ponownie kulek, kukurydzy i orzechów tygrysich. Druga noc przyniosła branie na jednej z moich wędek. Nie był to imponujących rozmiarów karp, ale naprawdę cieszył. Pobrał na kulkę truskawkową i miał 5.5 kilograma.


                                         

     Minął kolejny dzień bez najmniejszego "pik" i zbliżała się ostatnia już noc. Około godziny 20:00 piękna rolada na jednej z moich wędek. Ryba wydawała się mocna, więc wskoczyliśmy z Tomaszem na ponton i w mgnieniu oka znaleźliśmy się nad niezwykle walecznym okazem. Po kilku odjazdach udało się podebrać karpia. Miał niecałe 6 kilogramów, lecz siły razy dwa. Połakomił się na zestaw z trzema ziarnami kukurydzy.

                                        


     Podsumowując: mój tegoroczny urlop nie był dla mnie łaskawym okresem. Cieszę się, że miałem możliwość posiedzieć w pięknym miejscu i naładować baterie przed powrotem do pracy. Bogatszy o nowe doświadczenia, zakończyłem swoja sierpniową przygodę z karpiami.