niedziela, 5 marca 2017

Rybnik 2016

     W pewien długi jesienny wieczór, czytając relację z zasiadek znad Rybnickiego morza, zapragnąłem również spróbować swoich sił w zimowym karpiowaniu. Tomasza nie musiałem specjalnie namawiać, zgodził się bez chwili namysłu. Pozostało zarezerwowanie domku i zamówienie łódki zdalnie sterowanej ze zwiększonym  zasięgiem. Po kilku dniach udało się dograć wszystkie szczegóły wyjazdu. Termin przypadł na 28-30 grudnia - Jedziemy!
     Do pokonania mieliśmy 220 kilometrów z przystankiem w Katowicach, po to by odebrać zamówioną łódkę zanętową. W trasę wyruszyliśmy o 8:00 z Kasią,Tomaszem, bratem Kasi Dawidem i jego dziewczyną Olą.
     Przed południem byliśmy na miejscu, wykupiliśmy licencje i odnaleźliśmy wynajęty domek. Widok na zbiornik nie napawał optymizmem. Mocno wiało, a woda w zalewie była wzburzona niczym na morzu. Obraz jeziora robił na nas wrażenie. Czuliśmy potęgę, którą w sobie kryje.


                                  


 Rozłożyliśmy sprzęt i zwodowaliśmy ponton, wiedzieliśmy że łatwo  nie będzie...


                                 


Próba sondowania legła w gruzach, fale były zbyt mocne i dosłownie porywały mnie ze sobą.
Wieczorem sytuacja trochę się poprawiła i udało się wywieźć zestawy - po prostu przed siebie, na około 400 metrów od brzegu. Zmarznięci wróciliśmy do domku by się ogrzać. Mieliśmy nadzieję że następnego dnia będzie spokojniej i postawimy markery. Podłączyliśmy akumulator do ładowania i tu nagle niespodzianka, prostownik spalił się na naszych oczach... Postanowiliśmy odpuścić sondowanie i zostawić prąd w baterii na wypadek zagubienia się łódki.
     Kolejny dzień przyniósł ładniejszą pogodę z ustającym wiatrem. Chcieliśmy  przewieźć wędki i tu pojawiły się kolejne problemy, ponieważ zestawy były poplątane w zerwanych żyłkach. Popłynęliśmy więc po plecionce do miejsca zaczepu i wyplątaliśmy się.



                                              


    Ostatniej nocy około 22:00 miałem delikatne branie na jednej z wędek. Rozpocząłem hol, przez cały czas czułem lekki opór. Pod brzegiem w świetle latarek ukazał się dorodny leszcz. Tej nocy temperatura powietrza spadła do -8 stopni, co wywołało gęstą mgłę i nie byłem w stanie ponownie wywieźć tego zestawu.


                                   


      Po północy ze snu wyrwało mnie kolejne branie na mojej drugiej wędce. Po krótkim holu okazało się że winowajcą zamieszania jest dryfująca z prądem wody zerwana plecionka . Od tego momentu nie miałem żadnej wędki w wodzie, w grze został tylko Tomasz. Do końca tej nocy nic się już nie wydarzyło. 
     Zasiadkę zakończyliśmy wczesnym rankiem. Warunki pogodowe dały nam mocno popalić. Pierwszy kontakt z wodą zaliczony i na przyszłość wiemy już z czym możemy się tam spotkać. Planując wyjazd nie oczekiwaliśmy wiele. Nastawiliśmy się bardziej na rozpoznanie terenu, lecz każdy z nas po cichu liczył, że coś się trafi. Na pewno jest to ciekawa alternatywa zimą, kiedy lód skuwa większość łowisk. Z pewnością kiedyś jeszcze tam wrócimy!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz