wtorek, 28 listopada 2017

Rozpoczęcie wakacji 2017

     Jako cel pierwszych zasiadek tego urlopu wybrałem małe, kameralne, prywatne łowisko w sąsiedniej miejscowości. Jest to około dwuhektarowa, bardzo stara żwirownia. Właściciel zarybia ją co jakiś czas karpiem, a polityka tego łowiska opiera się na zasadzie złów i zjedz...


    Wspólnie z Kasią zaplanowaliśmy wyjazd od niedzielnego przedpołudnia do poniedziałkowego poranka. Kiedy dotarliśmy już na miejsce, naszym pierwszym ruchem była obserwacja wody. Już w pierwszej chwili dostrzegliśmy ławice karpi, które kręciły się wokół kępy roślin. Wiedziałem wtedy, gdzie prawdopodobnie położę jeden ze swoich zestawów. W pierwszej kolejności zająłem się sondowaniem dna i rozłożeniem wędek. Staw był mocno zarośnięty, a na dnie występował gruby osad miękkiego mułu. Na środku zbiornika udało mi się znaleźć twardą górkę z dwumetrową głębokością. Kolejny zestaw ulokowałem pod sąsiednim brzegiem. Wystukałem tam twardy blacik o niewielkich rozmiarach, idealny pod punktowe nęcenie. Trzeci zestaw postawiłem w miejscu, gdzie widzieliśmy ławicę ryb.Tego dnia byłem jedynym wędkującym i mogłem pozwolić sobie na obłowienie niemal całego zbiornika. Podzieliłem go na trzy części, by w każdej z nich leżał zestaw.
     Przynęty których użyłem to kulki i kukurydza. Po lewej stronie pod brzegiem leżał zestaw z kulką bananową, na środku z kulką o aromacie kryla, natomiast po prawej - trzy ziarna kukurydzy. Nie przesadzałem z nęceniem. Na każdą miejscówkę wsypałem dosłownie dwie garści mieszanki pokruszonych kulek i pelletu.
     Pogoda nam dopisała, było słonecznie i ciepło, jednak cały dzień przesiedzieliśmy bez brania. Naszą uwagę przykuwały wygrzewające się w słońcu karpie i amury. Było ich na prawdę sporo! Wśród nich pływał biały karp koi, jego kolor był tak nietypowy, że nie sposób było go nie zauważyć...
     Późnym wieczorem położyliśmy się spać. Około drugiej w nocy doczekaliśmy się pierwszego brania. Mocny odjazd z lewej wędki wyrwał nas ze snu. Hol nie należał do spektakularnych, więc nie liczyłem na dużą rybę. Kiedy pod brzegiem zobaczyłem po raz pierwszy zdobycz, nie mogłem uwierzyć własnym oczom! Był to ten karp koi, którego obserwowaliśmy za dnia. Ryba wyglądała na około sześć kilogramów, a jej białe łuski i wielki pomarańczowy łeb wprawiał nas w osłupienie. Włożyłem ją do worka, by móc zrobić sobie ładne zdjęcia za dnia z tak nietypowym okazem.




     Nad ranem kiedy już świtało, miałem kolejne branie. Tym razem ze środka stawu. Ryba podobnych rozmiarów o pięknym układzie łusek.


Po wypuszczeniu karpia wywiozłem zestaw ponownie i po dwóch godzinach miałem kolejne branie z tego samego miejsca. Ryba niestety zaparkowała w roślinach tuż przy brzegu i spieła się.
     Przed południem byliśmy już spakowani i zakończyliśmy sesję. Zasiadka okazała się wielką niespodzianką. Byłem pod wielkim wrażeniem wypracowanych efektów...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz